poniedziałek, 9 lipca 2018

46. 'I'm tired of being so exhausted...'

          Twarz -N od mojej dzieliło dosłownie kilka centymetrów. Serce biło mi, jakby za chwilę miało wyrwać się z piersi. Wiedziałam, że nic mi nie może zrobić, lecz mimo tego po moich policzkach płynął strumień łez. Byłam w sytuacji bez wyjścia. Nie mogłam się ruszyć. Miałam wrażenie, że gdy ruszę się chociażby o centymetr, będę zniewolona jeszcze bardziej. Nie wiedziałam co mam robić, lecz nagle odezwał się we mnie instynkt samozachowawczy. Chwyciłam świecznik stojący na szafce obok i z całej siły uderzyłam postać. -N natychmiastowo runął na ziemię, a ja zaczęłam szarpaninę z drzwiami. Czułam się bezsilna, oczy miałam zamglone łzami. Muzyka z dołu zamieniła się w jeden wielki szum, jakbym stała za ogromną kotarą. Szarpałam za klamkę, lecz to nic nie dawało. Krzyczałam, lecz nikt mnie nie słyszał. Nie wiedziałam, jak mocno przywaliłam w obcego. Istniało prawdopodobieństwo, że zaraz się podniesie. Po chwili desperacko rzuciłam się całym ciężarem na drewniane drzwi. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Nie czułam już nawet bólu. Drzwi niespodziewanie się otworzyły, a ja z łomotem wypadłam na korytarz. Szybko zatrzasnęłam wrota za sobą. Hol był pusty, a prywata na dole trwała w najlepsze. Jedyne o czym myślałam to to, żeby po prostu się stąd uwolnić, uciec jak najdalej. Zbiegłam pospiesznie w dół schodów. Parter był bardziej zatłoczony niż wcześniej, przyszło wiele nowych osób. Mogę się założyć, że 3/4 nawet nie zna Jake'a. Zaczęłam przepychać się przez pijany tłum w stronę wyjścia. Nie mogłam się uspokoić, zrobiło mi się piekielnie gorąco, cały czas potykałam się o ludzi lub przedmioty na ziemi. Wśród imprezowiczów nie było nikogo znajomego. W którą stronę bym się nie odwróciła, wszędzie byli ludzie. Byłam otoczona z każdej strony. Pułapka.
-Hej Laleczko, zatańczymy! - szybko znalazłam się w objęciach jakiegoś faceta.
Pospiesznie odepchnęłam go od siebie. Dotarło do mnie, że mam więcej siły niż zazwyczaj, bo koleś poleciał do tyłu tratując kilka innych osób za sobą. Jego przekleństwa przeplatały się z krzykami imprezowiczów i francuszczyzną osób, na które wpadł. Drzwi na zewnątrz znajdowały się jakieś półtora metra ode mnie. Wydawało się, że to dystans niemożliwy do przebycia. Zaczęłam rozpychać się łokciami, a gdy dotarłam do celu, wypadłam na zewnątrz upadając na kolana. 
-Halo, nic ci nie jest? - ktoś podniósł mnie na nogi, lecz wyrwałam się z jego ramion, zataczając się.
Przed oczami miałam tylko mrok z rozmytymi plamami jakiegokolwiek obrazu. Próbowałam odzyskać ostrość widzenia, lecz zamiast tego, zwymiotowałam na sam środek ganku. Nagle zobaczyłam samochód Rikera wraz z blondynem w środku. Podniosłam rękę i krzyknęłam, lecz z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Brązowooki zauważył mnie, wypadł i z auta i szybko do mnie podbiegł. Mówił coś, ale nie rozumiałam ani słowa. Chwycił mnie w pasie i poprowadził do samochodu. Dalej pamiętam tylko pustkę.

                                                                *** Ross' POV***

       Stałem przed pomieszczeniem, do którego wrzuciliśmy Jordan. Nie wiedziałem co się właśnie stało. Przed oczami miałem na przemian mroczki i karuzelę. Zamknąłem na chwile oczy i oparłem się o drzwi. W głowie okropnie mi huczało. Czułem, że jak zostanę tu chwilę dłużej to zwymiotuję. Nagle poczułem, że grunt zaczyna zapadać mi się pod nogami. Gwałtownie otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że jak długi runąłem na ziemię. Po policzkach zaczęły płynąć mi łzy a w uszach czułem świdrowanie. Podniosłem się na łokciach i przytrzymując się stolika na kawę podniosłem się z posadzki. Przeszedłem kilka kroków i znów wywróciłem się na płytki. Nie mogłem dłużej wytrzymać. Zrobiło mi się piekielnie duszno. Rozglądałem się za jakimśkolwiek wyjściem do łazienki. Niestety mój organizm zupełnie się zbuntował i zwymiotowałem prosto przy zejściu na schody. Zataczając się i plącząc o własne nogi znalazłem wyjście na patio na dachu. Wypadłem na zewnątrz. Zimne powietrze błyskawicznie przeszyło moje płuca. Podeszłem do poręczy. Gdy tylko spojrzałem w dół, reszta zawartości mojego żołądka podeszła mi do gardła i znów zwymiotowałem. Głośna muzyka zamieniła się w nieznośny jazgot. Upadłem na kolana i przycisnąłem ręce do uszu. Miałem wrażenie, że krzyczę, lecz jednocześnie żaden dźwięk nie wydobywał się z moich ust.
       Nagle usłyszałem huk, jakby wystrzał z pistoletu. Na dole gwar zamienił się w jednogłośne wrzaski i piski. Podniosłem się z ziemi jak oparzony i rzuciłem się do wyjścia. Szarpiąc za klamkę wybiegłem na korytarz zostawiając za sobą wyrwane zawiasy. Marmurowe stopnie przeskakiwałem co dwa. Wszystko szło dobrze, gdy nagle w połowie straciłem równowagę i runąłem w dół. Wiłem się na zimnych kaflach łapiąc za głowę. Gdy spojrzałem na ręce, ujrzałem ogromne plamy krwi. Rozejrzałem się dookoła - wszędzie pełno ludzi leżących na ziemi w plamach krwi. Moje blond włosy również były spowite czerwoną cieczą, nie wiem czy moją od rozbicia głowy po stoczeniu się po schodach, czy którejś z ofiar. Nie miałem bladego pojęcia, czy poległe osoby żyją czy nie. W głowie mi wirowało, myślałem, że zwymiotuje, bo treść żołądka, o ile cokolwiek tam jeszcze było, podeszła mi do gardła, lecz udało mi się opanować sytuację i nie zwymiotować po raz trzeci. Jedynym czego pragnąłem było wytoczenie się na zewnątrz. Przechodziłem przez ciała spowite na ziemi i przepychałem się przez resztę imprezowiczów pogrążonych we wrzaskach i panice. Mgła z maszyny do dymu świdrowała mi w oczach, doprowadzając do potężnego łzawienia. Lecz może to były już łzy bezradności, bezsilności. Wyczołgałem się w końcu na sam podjazd, oparłem się o ogrodzenie i zamknąłem oczy. Nie wiedziałem co robić. Pachniałem przemieszaniem alkoholu, krwi i wymiocin, których, razem z krwią, przyschnięte plamy miałem na ubraniach i we włosach. Na chodniku po drugiej stronie zobaczyłem samochód Rylanda. Niemalże na czworaka dostałem się do pojazdu, który ku mojej uciesze był otwarty. Nie miałem kluczyków, ale znałem sposób odpalania "na kable". Wyłamałem deskę pod kierownicą i zacząłem zabawę kabelkami i zapaliczką. Samochód po krótkiej chwili odpalił. Zawróciłem pojazd i ruszyłem w stronę domu. Widziałem podwójnie, ale miałem pełną kontrolę nad samochodem. Chciałem być najdalej od LA, od tego cholernego domu, ale nie miałem, gdzie pójść, nie miałem nikogo, ani żadnego miejsca, więc przyjąłem kierunek dom z nadzieją, że nie dojdzie do konfrontacji z rodzeństwem. Mroczki przed oczami powoli ustępowały, lecz karuzela nadal gnała w swoją stronę. Ciała, strzały, wymiociny, więcej ciał, krew. Nie pamiętam nic więcej. Od zbrodni do zbrodni. Przycisnąłem mocniej pedał gazu, gdy wprost przede mnie wyjechała ciężarówka. Intuicyjnie szarpnąłem za kółko, aby uniknąć czołówki. Samochód wpadł w poślizg. Mówiłem młodszemu, żeby poszedł na jebany przegląd i zajął się tym rzęchem. No nic, przynajmniej skończę żywot w dość ciekawych okolicznościach. Ostatnie co pamiętam to uderzenie w jakieś drzewo. A może to był mur?

***

       Rydel po dość burzliwej sytuacji i rodzinno-przyjacielskich perturbacjach znalazła się w domu. Zazwyczaj po imprezie wskoczyłaby prosto do wanny z maseczką na twarzy i relaksacyjną muzyką płynącą z głośników w jej łazience, lecz obecnie nie mogła nawet zebrać myśli. Podeszła do czajnika i wstawiła wodę kawę. Liczyła na to, że ocuci się. Ostatnią rzeczą, której pragnęła było położenie się do łóżka i sen. To niby nic wielkiego, zwykły pocałunek, ale dla niej, niewinnej, poukładanej dziewczyny było czymś więcej, na pewno nie pijackim poalkoholowym bełkotem płynącym z ust          przyjaciela rodziny. Wiedziała, że ta impreza nie była dobrym pomysłem. 
       Z toku przemyśleń wyrwało ją pstryknięcie oznaczające, iż jej kawa jest gotowa. Nawet jej nie posłodziła, jak to miała w zwyczaju. Po prostu wzięła kubek i ruszyła do sypialni. Zatrzaskując pokojowe drzwi, usłyszała pukanie o szybę. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła pokoju i po chwili dostrzegła, że dźwięk dochodzi z balkonu. Błyskawicznie odsunęła zasłony i za szklanymi dostrzegła mnóstwo patyków, a na dole dostrzegła Ellingtona.
-Rydel!- darł się młodzieniec- Ja przepraszam! To nie tak! 
Ratliff był poturbowany, miał podbite oko, z nosa leciała mu krew i utykał na prawą nogę.
Dziewczyna nie wiedziała co myśleć - to w sumie był tylko pocałunek, ale całe życie marzyła, żeby przeżyć go w wyjątkowy sposób, a co dostała od losu? Menela, który darł mordę pod jej balkonem.
-Otwórz mi drzwi, proszę!- nalegał, w dalszym ciągu pijacko zaciągając
Blondynka nie myślała dłużej. Szybko wybiegła z balkonu, ruszyła do pokoju przyjaciela, z grubsza wepchnęła jego ubrania w torbę, którą znalazła na szafie i wróciła do sypialni.
-Pierdol się. - powiedziała pod nosem i cisnęła torbą w Ratliffa

***

Jedyne rzeczy, jakie Rocky miał przy sobie to portfel, dokumenty i bilet. Nawet wyrzucił swój telefon. Taksówka znalazła się zaskakująco szybko pod posiadłością Millera. Brunet cały czas przykładał lód do rozciętego czoła. Wsiadając do samochodu wypowiedział tylko jedno słowo
-LAX.


~~~