niedziela, 10 lipca 2016

44. 'Our promises, broken, nemesis sour token...'

       Wybiegłam z hotelu rozglądając się za chłopakiem. Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie go nie było. Przeszłam przez parking i kawałek wzdłuż ulicy. Jego samochodu również nigdzie nie było. Czułam się fatalnie. Lepiej by było, gdybym mu to wyjaśniła w cztery oczy. Ale nie, jak zwykle coś musiało się spieprzyć i usłyszał to, gdy tylko wszedł do mojego mieszkania. Co jak co, ale to było podłe. Zawsze obwiniałam wszystkich dookoła. Za rozpad naszego związku winiłam Rossa, za kłótnie i problemy obrywało się albo Rocky'emu, albo Megan.
Usiadłam na chodniku chowając twarz w dłoniach. Nie, to nie dzieje się na prawdę. To wszystko to tylko sen. Zaczęłam szczypać się po rękach. Jednak nie sen. Podniosłam się do pozycji stojącej. Zakręciło mi się w głowie. Ten przyjazd do Los Angeles to największy błąd w moim życiu. Chciałabym zniknąć. Tak po prostu. Pstryk i mnie nie ma.
Chwiejnym krokiem wróciłam do apartamentu. Zatrzasnęłam drzwi i gdy tylko się odwróciłam zobaczyłam Meg, która stoi centralnie przede mną i mi się przygląda.
-I jak?- zapytała.
-A jak ma być?- wzruszyłam obojętnie ramionami.
Minęłam ją i ruszyłam do kuchni.
-Powiedział coś?- ciągnęła mnie za język.
-Nie było go. Pewnie pojechał do domu.- z misy, która stała na szafce wzięłam nektarynkę i odgryzłam duży kęs.- Poza tym, nie chcę o tym gadać.
-Ty o niczym nie chcesz gadać.- westchnęła.
-Chyba już czas po woli szykować się na imprezę.- urwałam i wyrzuciłam resztę owocu do kosza.
-Tak, masz rację.
Obydwie rozeszłyśmy się po swoich pokojach. Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, które służyło mi za sypialnie, spostrzegłam, że panuje tam okropny bałagan, na który nie zwróciłam wcześniej uwagi. Książki były rozrzucone na półkach, kosmetyki na toaletce były w totalnym nieładzie, pościel na łóżku cała pościągana.
Usiadłam po turecku wprost na przeciwko ogromnej szafy, w której część ubrań, zamiast wisieć normalnie na wieszakach, leżała luzem na podłodze.
-O matko.- powiedziałam sama do siebie.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi, a następnie obok mnie siedziała już Megan.
-Nie masz się w co ubrać?- zapytała z delikatnym uśmiechem.na twarzy.
-Tak.- jęknęłam.- To znaczy nie.
-Daj mi sobie pomóc.- wstała i podeszła do szafy. Zaczęła w niej grzebać i po chwili wyciągnęła z niej różową sukienkę w drobne kwiatki.- Ta?
-O nie.- skrzyżowałam ręce na piersi.
-No to może ta?- wyjęła czarną sukienkę z drobnymi brokatowymi zdobieniami.
-Może być.- rzuciłam obojętnie, lecz ta propozycja ubioru była o wiele lepsza niż słodziutka różowa kreacja.-Co dla siebie naszykowałaś?- zapytałam z grzeczności.
-Jeszcze nic, za chwilę się za czymś rozejrzę.- wyszła z mojego pokoju i zapewne skierowała się do sypialni.
Podeszłam przed lusterko i rozsyłałam resztę kosmetyków, które znajdowały się w kosmetyczce.
W międzyczasie, gdy po twarzy rozprowadzałam podkład, otworzyłam laptopa i zalogowałam się na pocztę. Brak jakichkolwiek negatywnych wiadomości sprawił, że z serca spadł mi mały kamień. Albo raczej... Kamyczek? Teraz wiadomości od -N nie budzą we mnie takiego niepokoju jak dawniej. Przyzwyczaiłam się, że był jest i będzie. Teraz już nie śledzi każdego mojego kroku. Nie ukrywam, sytuacja jest niepokojąca, ale już w mniejszym stopniu. Poza tym mam przeczucie- tajemniczy prześladowca ujawni się. Właśnie dziś. Po tej imprezie WSZYSTKO się skończy. Przynajmniej mam taką nadzieję...

* * *

       Właśnie dochodziło popołudnie. Dom Lynch'ów, który jeszcze niedawno wypełniony śmiechem i muzyką, ogarnięty był teraz ciszą. Wszyscy domownicy szykowali się na przyjęcie, które miało odbyć się tego wieczoru. Nikt z R5 nie miał dziś ochoty na imprezę. Może nikt oprócz Ellingtona. Biedny, chyba nawet nie wie co dzieje się w domu, w którym mieszka.
       Rydel właśnie kończyła się malować. Poprawiła kreski na powiekach i pomalowała usta bordową szminką od Kate Moss. Spojrzała niepewnie w lusterko. Nie wyglądała źle. Makijaż i gęste loki były idealne. Ale twarz? Smutna, przygnębiona. To wszystko powoli ją przerastało. Ross był jej ukochanym, malutkim braciszkiem. Teraz? Chciałaby, żeby nadal tak było, ale on... On zachowuje się jakby ktoś wyssał z niego życie, jakby za pomocą dotknięcia czarodziejskiej różdżki zamienił się z księcia w żabę. Może z tą żabą to było lekko przesadzone. Blondyn nadal jest obiektem westchnień połowy nastolatek na świecie, ale jego wnętrze jest brzydkie. A kto jest temu wszystkiemu winny? Mackenzie. Wszyscy myślą, że Delly i nasza kochana Mack to prawdziwe przyjaciółki. Jaka jest prawda? Rydel twierdzi, że to Brytyjka zniszczyła jej brata. Naruszyła jego przestrzeń prywatną, zatopiła swoje szpony w jego szyi, a następnie wyrwała serce i rozerwała je na strzępy. 
Blondynka podniosła buteleczkę perfum Caleche i kilkoma kroplami skropiła skórę. Zdjęła z wieszaka czarną sukienkę z koronkowymi rękawami, która czekała już od wczoraj i wsunęła ją na siebie. 
       W tym samym czasie, w pokoju obok szykował się Riker. A co on myśli o Mackenzie? Jego podejście do tej osoby było dość neutralne. Ostatnio lecz doszedł do wniosku, że to ona wszystko schrzaniła. Ona skłóciła rodzeństwo. Blondyn nie ukrywa, że ma to jej za złe, lecz jako jedyny nie tworzy problemów tam, gdzie ich nie ma.
W każdym razie, przeciwieństwie do siostry, cały dress up nie zajął mu dużo czasu. Sądzę, że potrzebował maksymalnie dwadzieścia minut, żeby wyglądać olśniewająco. Szybki prysznic, biały t-shirt, czarne jeansy i kurtka. Przeczesał włosy dłonią. Wyszedł z pokoju chwytając tylko kluczyki to samochodu z komody. Na początku zdziwił się, że są tu, a nie na wieszaku w przy drzwiach wyjściowych.
Rik wyszedł z sypialni, a następnie zapukał do drzwi siostry. Po momencie ciszy, usłyszał krótkie 'Proszę' i wślizgnął się do środka.
-Gotowa?- zapytał opierając się o futrynę.
-Myślę, że tak.- odpowiedziała nie odrywając wzroku od swojego odbicia.- A reszta?
-Nie wiem, ale myślę, że też już się naszykowali. Powoli powinniśmy się zbierać.
-Racja.- przytaknęła mu, ale żadne z nich nie opuściło pomieszczenia.
       Rocky natomiast zamiast przebierać się i robić cokolwiek pożytecznego, siedział na balkonie i wpatrywał się w panoramę Los Angeles. Wysokie wieżowce i małe budynki wciśnięte pomiędzy drapacze chmur. O czym myślał? Można powiedzieć, że o niczym konkretnym. W sumie, było mu szkoda, że Mackenzie po jego wszystkich staraniach rzuciła mu prosto w twarz, że go nie chce. Znał ją jak nikt inny i chciał dla niej jak najlepiej. Teraz sam Lynch zastanawia się, czy to na pewno była miłość, czy tylko zauroczenie na dużą skale? Nikt tego nie wie, nawet on. Gdyby ją kochał pewnie teraz by rozpaczał, ale jest mu tylko i wyłącznie przykro. Nic więcej. Otworzył swój notes, w którym zazwyczaj zapisuje teksty piosenek. Tym razem nic nie napisał. Po prostu chwycił długopis i zaczął kreślić kółka i bazgrać po stronie. Po chwili przekręcił kilka kartek i spojrzał na zapiski. To piosenka, którą zaczął pisać kilka tygodni temu. Rocky wyrwał arkusz papieru, porwał go na drobne kawałki i wyrzucił za balkon. Oderwane kawałeczki poleciały niesione przez zachodni wiatr.
Chłopak wrócił do wnętrza swojego pokoju, założył czarną koszulę, a włosy związał w kucyk. Długo wpatrywał się w odbicie. Jego włosy nie były wystarczająco długie aby związać je razem. Wysuwały się spod gumki i sterczały. Zdecydowanie nie wyglądało to dobrze. Brązowooki ostatecznie poddał się i z powrotem rozpuścił je.
       Przejdźmy teraz do Rossa. To on jest głównym bohaterem ostatnich zdarzeń. Mimo tego, że ta historia nie jest wyłącznie o nim, w dużym stopniu wszystko kumuluje się gdzieś w jego otoczeniu. W końcu to on został 'zraniony' przez Mackenzie. Teraz pewnie zastanawiacie się, dlaczego słowo zraniony ujęte jest w cudzysłów. Sprawa jest prosta. Spójrzcie na to z tej drugiej strony. Czy dziewczyna naprawdę do skrzywdziła. Nie sądzę. Chłopak wyolbrzymia, tego nie da się ukryć. Nie znaczy to, że nasza kochana Mack jest okay. Mogę was zapewnić, że nie wszystko z nią jest do końca dobrze, ale o tym za chwilę, zajmujemy się teraz tym najmłodszym członkiem R5. A więc Ross... Ma 18 lat, a zachowuje się jak rozpieszczony bachor, czyż nie? Z Thornesmith pokłócili się o nic. Kto zaczął? Shor. Określony mianem dojrzałego muzyka, gdy nie może czegoś dostać, wybucha awantura. Niby dlaczego teraz umawia się z Naomi? Owszem, dziewczyna jest ładna, uprzejma, utalentowana, ma wiele zalet i atutów, ale Tleniony zainteresował się Ślicznotką tylko dlatego, żeby wzbudzić zazdrość w naszej głównej bohaterce. Uważam, że takie zachowanie godne jest dzięwiąto-klasisty. Brawo Ross.
       Nie ukrywam, cała historia kręci się w głównej mierze dookoła Mack i Shora. Ta dwójka różni się od siebie podejściem do życia, spojrzeniem na świat, a przede wszystkim charakterem. Ale łączy ich jedna ważna rzecz- oboje są chyba najbardziej znienawidzonymi ludźmi. Ostatnio denerwują wszystkich- rodzeństwo, przyjaciół, ludzi dookoła, a nawet mnie. Momentami mam naprawdę ochotę przywalić im prosto w twarz, ale po prostu nie mogę. Dlaczego nie? Przecież nie wypada. Przemoc to okazywanie słabości. Tylko najbardziej prymitywne organizmy, zamiast kulturalnej rozmowy, wybierają pięść między oczy.
       Brązowooki blondyn od piętnastu siedział przy kuchennym stole, bawiąc się bransoletką, która znajdowała się na jego nadgarstku. Miał na sobie czarny t-shirt i ramoneskę. Włosy były w nieładzie, na ich czubku były okulary przeciwsłoneczne, zza których wysuwały się pojedyncze kosmyki. Na jego szyi wisiały trzy naszyjniki z kostkami, na których widniało logo R5. Założył je dzisiaj. Nawet nie zauważył tego, że wcześniej ich nie nosił, chociaż obiecał kiedyś, że nigdy ich nie zdejmie. No cóż, kłamca. 
       Młodzieniec był tak skupiony na bawieniu się bransoletką, że nie spostrzegł, że jego rodzeństwo (i Ratliff) stali za nim.
-To ruszysz się, czy nie?- powiedział Riker opierając się o szafkę.
Chłopak podskoczył na krześle na dźwięk jego głosu.
-Tak, oczywiście.- posłał wszystkim szeroki uśmiech.
Nikt go nie odwzajemnił. Przykro.
Wszyscy mieszkańcy opuścili dom i wpakowali się do auta, które prowadził Ross. Ciszę zagłuszał tylko warkot silnika Nissana. Najmłodszy z Lynch'ów próbował skupić się na prowadzeniu auta, ale przez jego głowę przebiegało tysiące myśli, Riker i Rydel wyglądali przez okna. Rocky siedział na miejscu obok kierowcy. Jego pusty wzrok utkwiony był na drodze. Zawsze kiedy jego brat zbyt przyśpieszał, on wciskał niewidzialny hamulec. Wiedział, że ciskanie nogą o podłogę pojazdu nic nie da, ale nie mógł przestać tego robić. Ellington po prostu siedział wciśnięty między Rika a jego siostrą i podgwizdywał pod nosem tytułową piosenkę z Ekipy.

* * *

       Nawet nie myślałam, że podróż taksówką od naszego hotelu do posiadłości Millera tak będzie mi się dłużyła. Nienawidzę taksówek. Zazwyczaj w nich śmierdzi potem, a taksówkarze to starsi niemili kolesie. Mimo tego, że ta taksówka była przyzwoita, to i tak nie zmienię swojej opinii na temat LA Yellow Cab. Ten moment, kiedy 5 minut zamienia się w 25... Skupiłam się na, w pewnym rodzaju, podziwianiu krajobrazu. Los Angeles to magiczne miasto i nic, nawet najnieprzyjemniejszy incydent, nie zmieni mojej opinii na ten temat. Przed sobą widziałam linię brzegową przysłoniętą delikatnie palmami. Plaża nie była zbyt zatłoczona. Było tam tylko kilka osób. Może to z powodu części miasta, w której jesteśmy? Nieważne.
       Słońce, które powoli zachodziło za horyzont świadczyło o tym, że zbliżała się godzina 20:00. My natomiast wjeżdżałyśmy na podjazd willi Jake'a. Dom był ogromny. Znacznie większy od tego, w którym mieszkali Lynch'owie. Nie był zbyt widoczny w całości, ponieważ ogromna brązowa brama dużo zasłaniała. Lecz nawet z wnętrza taksówki słychać było donośną muzykę. A więc impreza już się na dobre rozkręca.
        Wypłaciłam należność taksówkarzowi, po czym zostawił nas przed furtką. Bez wahania chwyciłyśmy za klamkę, a naszym oczom ukazała się zwykła, przeciętna impreza. Myślałam, że to będzie coś bardziej wystawnego, czy większego. Okazało się, że to zwykła domówka.
-Mackenzie!- usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się właściciel posiadłości.
-Jake, cześć.- rzuciłam krótko.- Jak tam?
Chłopak nie odpowiedział. Znaczy, miał zamiar, ale do głosu nie dopuściło go chrząkanie wydobywające się z ust Megan.
-Widzę, że na mnie już nie zwraca się tu uwagi.- skrzyżowała ręce na piersi i uniosła brwi.
Brunet zaśmiał się, ukazując szereg zębów białych jak śnieg.i
-Jak się masz?- dodał po chwili.
-Spoko.- była wyluzowana i zrelaksowana jak nigdy.- Widzę, że szykuję się niezły melanż.- przechwyciła czerwony kubeczek od kolesia, który właśnie niósł dwa.
Młodzieniec odwrócił się z zamiarem odzyskania zdobyczy, lecz gdy zobaczył Meg, uśmiechnął się, puścił jej 'oczko' i poszedł dalej.
-Bawcie się dobrze dzieci.- powiedziała szybko brązowooka i ruszyła śladem chłopaka, który przed chwilą nas minął. Riker nie byłby zadowolony obserwując w tej chwili jej poczynania.
Uśmiechnęłam się sztucznie i wróciłam do rozmowy z Millerem.
-Przygotowany do wyjazdu?- zapytałam łapiąc z JJ'em kontakt wzrokowy.
-Tak. W końcu wszystko jest spakowane. Nienawidzę pakować. Nigdy nie jestem pewien, czy wszystko zabrałem...
Brunet nawijał przez bite 7 i pół minuty o jego frajdzie podczas pakowania. Dlaczego dopiero teraz zobaczyłam, że jest z niego taki nudziarz? Masakra.
-Super.- powiedziałam z największym entuzjazmem, jaki udało mi się wykreować.
-No dobra, pewnie niezbyt interesują cię tajniki szykowania się do trasy,  więc mów co tam u ciebie.
-Wiesz co, w sumie od wczoraj nic ciekawego się nie wydarzyło.- mówiłam pstrykając paznokciem o plastikowy kubeczek, który nawet nie wiem jakim sposobem znalazł się w mojej dłoni. Kłótnie, sprzeczki, spory, afery, konflikty, dyferencje.
-Może wejdziemy do środka? Część gości już poszła.- jakby zupełnie zignorował to, co powiedziałam. Okay.
Zatrzymałam się jeszcze chwilkę żeby rzucić okiem na Hollywood Hills. Piękny widok, cieszy oczy i serce.
Weszliśmy do domu. Wszyscy świetnie się bawili, śpiewali, nie zabrakło alkoholu, lecz towarzystwo nie było wstawione. Na razie kultura jeszcze obowiązywała. Z głośników leciał jakiś kawałek Jake'a. Właśnie, JJ. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że nie ma go u mojego boku. Spojrzałam na drzwi frontowe. Oczywiście. Gospodarz imprezy, witał przybyłych. A kogo? Lynch'owie.
       Nie minęła minuta, a Miller już kręci się obok Rydel. Niezadowolony wzrok Rikera pada na chłopaka, choć za wszelką cenę basista nie daje poznać po sobie zirytowania. Hola, hola, młodych niech zostawi Dells. On ma dziewczynę. Cassandra. Nie widać jej nigdzie.
Człownkowie R5 konwersują z brunetem, gdy nagle oczy moje i Rossa spotykają się. Przez dosłownie chwilę zmroziło mnie. Moment później opamiętałam się. Uniosłam głowę wysoko i dumnym krokiem pomaszerowałam do towarzystwa.

* Ross's P.O.V.*

       Jesteśmy na imprezie pożegnalnej Millera. Wiedziałem, że ona tu będzie, w końcu się kumplują. Myślałem, że do nas nie podejdzie, choć muszę przyznać, że w głębi duszy liczyłem, że stanie się inaczej.
       To jest dziwne. Nasza znajomość jest specyficzna. Toksyczna. Udowodniliśmy, że od miłości do nienawiści jest krótka droga. To wszystko jest tak skomplikowane, że mój umysł powoli tego nie ogarnia. Żałuję, że nasza znajomość tak się popsuła. Byliśmy blisko. Kochałem ją. Nadal ją kocham. Wystarczy tylko na nią spojrzeć. Hipnotyzujące oczy, aksamitne włosy opadające na twarz... Shor, kurwa, co ty gadasz. Chwyciłem dwa shoty ze stolika obok. Towarzystwo dziwnie się na mnie spojrzało, gdy wrzucałem dwa kieliszki do ust, ale miałem to w dupie. 
-To co, zaczynamy imprezę?- potarłem ręce i przejąłem czerwony kubek od Jake'a. 
Opuściłem przyjaciół, o ile jeszcze mogę ich tak nazwać, i ruszyłem na parkiet. Tańczyłem w rytm muzyki, chwytając w międzyczasie kubeczki z trunkiem. Po prostu dałem się ponieść.
       Klika shotów dalej przypomniałem sobie, że miałem zaprosić Nicole na tę imprezę. Zapomniałem. Zdarza się. Ale czas w końcu się zabawić. Może uda mi się naprawić stare błędy?
Przepchnąłem się przez tłum i wróciłem do miejsca, gdzie odłączyłem się od towarzystwa. Widocznie moi bracia również postanowili iść poszaleć, bo nie miałem ich w zasięgu wzroku. Co jak co, ale oni też lubią takie imprezy. Przy stoliku stali Miller, Kenzie, Rydel i Cassandra, która nagle pojawiła się znikąd.
      Ja i Cass znamy się od dziecka. Mieszka dwa domy od moich rodziców. W sumie wszyscy nadal mieszkamy na tej samej ulicy. Jako dzieci spędzaliśmy mnóstwo czas razem.
-Mogę prosić piękną Panią do tańca?- wypaliłem bez namysłu, lekko bełkocząc, w stronę szatynki.
Mack wytrzeszczyła oczy i nic  nie powiedziała. Po chwili odwróciła wzrok i całkiem mnie zignorowała.
-No nie bądź taka.- objąłem ją w talii i przysunąłem do siebie.
-Co ty robisz Ross?!- niemalże krzyknęła.- Jesteś pijany!
Zaśmiałem się na te słowa.
-Kocie, tutaj 3/4 osób jest pijanych.- starałem wydusić z siebie najseksowniejszy głos, jaki tylko mogłem.- Tylko jeden taniec.
-Kocie?!- wykrztusiła.- Po pierwsze,- zrzuciła moje ręce ze swoich bioder.- masz 'dziewczynę' NAOMI, pamiętasz ją jeszcze?! Po...
-Przecież to nie tak na serio moja dziewczyna.- uśmiechnąłem się i wywróciłam oczami.
-A co na niby?!- krzyknęła, ale po chwili okiełznała ton swojego głosu, bo ludzie zaczęli się gapić i mówiła dalej.- Po drugie, nie uważasz mnie już za 'pieprzoną księżniczkę', za 'dziecko'?!
-To też nie było na serio, spokojnie.- objąłem ją ramieniem.
-Jakie spokojnie, kurwa?!- pierwszy raz z jej ust usłyszałem przekleństwo.- Jeśli masz ochotę potańczyć, to tam stoi stado twoich adoratorek.- wskazała na grupkę dziewczyn, które pożerały mnie wzrokiem.- Miłej zabawy.- uśmiechnęła się sztucznie, odwróciła się na pięcie i odeszła.

***

      Rozglądałam się dookoła, aby odnaleźć kogoś z Lynchów, ale nikogo nie było w pobliżu. Nie widziałam nikogo znajomego dopóki nie spostrzegłam Jordan i Christiana. Dość szybko wylizali się po nieszczęśliwym wypadku. Dom, w którym mieszkała spłonął doszczętnie, ale z tego co słyszałam to podobno na czas nieokreślony przygarnął ją Chris.
       Dookoła mnie plątali się pijani ludzie. Odważyłabym się powiedzieć, że duża  część z nich była również odurzona narkotykami. Atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta. Dym z papierosów całkowicie przesiąknął powietrze. To spotkanie towarzyskie bardziej przypominało klubową imprezę niż prywatkę. Dostałam nagle zawrotów głowy, ale postanowiłam je zignorować. Szukałam wzrokiem Megan lecz nigdzie jej nie było. Mam nadzieję, że nie jest z tym brunetem, który posyłał jej zawadiackie spojrzenia przed wejściem do posiadłości Millera. Jestem ciekawa, gdzie jest Riker. Ostatnio nie spędza zbyt dużo czasu z Hillton. Zawsze myślałam, że ich związek jest perfekcyjny, lecz wydaję mi się, że jednak tak nie jest. Spędzają ze sobą coraz mniej czasu. To bardziej jest jak wakacyjna przygoda niż związek na dłuższą metę.
       Postanowiłam wyjść z głównego pomieszczenia i odetchnąć trochę. Z parteru przeszłam na pierwsze piętro. Na ścianach długiego korytarza wisiały ramki ze zdjęciami. Metodą dedukcji wywnioskowałam, że jest to Jake za czasów dzieciństwa i jego rodzina. Im dalej zachodziłam w korytarz, tym 'starszy' był Miller.

* Ross *

       Ta impreza była jedną z najlepszych w moim życiu. Postanowiłem odpuścić sobie Mackenzie i jak mówiła zabawić się z tymi panienkami, o których napomknęła. Niczym się nie przejmowałaem, wrzucałem w siebie shot za shotem. 
      Nagle uderzyła we mnie fala duszności. Zdecydowałem się pójść na piętro, aby zadzwonić do Ellingtona i zapytać się jak tam ma się sytuacja. Wolałem nie ryzykować i nie dzwonić do nikogo z mojego  rodzeństwa, bo znając życie dostałbym opierdol albo kazanie. 
       Wbiegłem na kondygnację numer dwa po ogromnych, szerokich, dwurzędowych schodach pokrytych czerwonym dywanem. Na górze nie było nikogo. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni jeansów i wybrałem numer do Ratliffa. Po kilkunastu sygnałach zrezygnowałem i rozłączyłem się. Wiedziałem, że nie odbierze.
       Po chwili zobaczyłem, że zmierza ku mi znajoma postać. Mimo tego, że nie widziałem zbyt wyraźnie, spostrzegłem, że to Jordan Smith.
-Cześć Ross.- powiedziała ponętnym głosem i zbliżyła się do mnie.- Dawno się nie widzieliśmy.- zarzuciła swoje ręce na moje ramiona.
-N-No, w sumie...- wyjąkałem.
-Wiesz co, Rossy... Stęskiniłam się za tobą.- powiedziała i znienacka pocałowała mnie w usta.
-J-Joradan, to raczej nie jest najlepszy pomysł.- wydusiłem lecz jej pocałunki były coraz bardziej nachalne. -Jord, przestań.- warknąłem. 
Blondynka kontynuowała swoje pieszczoty. Schodziła coraz niżej.
-Przestań!- krzyknąłem i odepchnąłem dziewczynę z całych sił. 
Natychmiast zorientowałem się, że znajdujemy się przy schodach. Brązowooka gwałtownie poleciała w dół stopni. Stałem jak sparaliżowany, zawirowało mi w głowie.
Dziewczyna z impetem uderzyła o marmurową posadzkę. Zbiegłem w dół żeby sprawdzić czy nic jej się nie stało lecz ona nie oddychała. Przynajmniej tak mi się zdawało. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej.
-Jordan! Jordan! Słyszysz mnie?- potrząsałem za ramiona dziewczyny. 
Blondynka nie odpowiadała.
Nagle po drugiej stronie korytarza zauważyłem Mackenzie. 
-Pomóż mi.- szepnąłem w jej stronę.

*

       Nieoczekiwanie zobaczyłam Shora, który pochylał się nad Jord. Dziewczyna wyglądała jakby zemdlała. Tleniony blondyn wyglądał na zdesperowanego. Potrząsał nią jak lalką. 
-Pomóż mi.- szepnął w moim kierunku.
Przez chwilę myślałam, że w jego oczach widziałam łzy, ale one po prostu były zaszklone od nadmiaru alkoholu w żyłach.


~~~

Długo mnie tu nie było, ale postanowiłam wrócić. 

Kocham Was! <5

PS. Mogło wkraść się kilka błędów, bo na początku dodała się niepoprawiona wersja rozdziału, a potem blogger zaczął świrować.


2 komentarze:

  1. Super rozdział :) Bardzo mi się podoba :) Bardzo ciekawi mnie to jak dalej potoczy się akcja :) Czekam na next :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kurwa ta narracja. Ciary. powrót w wielkim stylu! ;3

    OdpowiedzUsuń