Hej kochani! :*
Przybywam do Was nie z rozdziałem, ale moim pierwszym one shotem!
Zgłoszony jest on na konkurs do Tajemniczej Dziewczyny.
Napisałam go po obejrzeniu świetnego filmu :')
Napisałam go po obejrzeniu świetnego filmu :')
Dobra, już nie zanudzam.
Liczę na Wasze opinie!
One shot jest trochę długaśny, więc zaparzcie sobie kubek ziołowej herbatki i usiądźcie wygodnie.
Życzę miłego czytania! ♥
PS. Rozdział pojawi się dziś wieczorem, a jak naprawdę nie dam rady, to jutro. (:
~~~
*Nowy Jork/NY, USA*
*20 grudnia 2020r.*
8:03a.m.
Rano budzę się i widzę biały puch, pokrywający trawnik, ulicę i chodniki
niczym koc. Nie ma nawet trzech centymetrów, ale w tej części ‘Big Apple’
wystarczy, że chociaż trochę poprószy, to pług budzi się do życia i oczyszcza
drogi.
-Tato! Tato!- słyszę krzyk naszej pięcioletniej córeczki- Pada śnieg!
Mała dziewczynka z długimi, kręconymi blond włosami, ubrana w różową
sukienkę wbiegła do kuchni trzymając w ręku ulubioną lalkę.
Tak, nasza córeczka. Gdy miałem dwadzieścia lat wraz z Melissą
postanowiliśmy się pobrać. Po roku naszego małżeństwa urodziła nam się córka.
Ma na imię Rosie, ma obecnie pięć lat.
Mimo, że wszyscy z mojego rodzeństwa założyli już swoje rodziny, R5
nadal funkcjonuje. Nadal dajemy koncerty, nadal jeździmy w trasy, chociaż
robimy to rzadziej niż wcześniej. W 2017 roku przeprowadziliśmy się z Los
Angeles do Nowego Jorku.
Ustawiłem radio na piątą stację i wziąłem małą na ręce. Podeszliśmy do okna. Rosie była
wniebowzięta. Przyłożyła małe rączki do szyby i zachwytem przyglądała się
płatkom śniegu.
-Z powodu niespodziewanych opadów
śniegu wszystkie przedszkola, szkoły podstawowe, gimnazja, licea i inne
placówki kształcące w okolicach Nowego Jorku zostają zamknięte.- ogłosił
spiker radiowy
-Ktoś tu chyba nie pójdzie dzisiaj do przedszkola.- zacząłem łaskotać
dziewczynę, a ta wybuchła śmiechem
-Tatusiu, a mamusia idzie do pracy?- zapytała odwracając się w moją
stronę
-Nie, dzisiaj ma wolne.
Melissa pracuję dla ‘Prady’. Jest projektantką.
-Dzień dobry, kochani.- do kuchni weszła Mel przecierając oczy
-Dzień dobry, kotek.- podszedłem do żony, objąłem ją w pasie i złożyłem
na jej ustach pocałunek- Śniegu jest akurat, żeby zamknięto przedszkola i
szkoły.
-Śniegowy dzień!- Rosie zeskoczyła z parapetu- Chodźmy ulepić bałwana!
Ulepimy dziś bałwana. No chodź zrobimy to- zaczęła nucić piosenkę z jej
ulubionej bajki, czyli ‘Krainy Lodu’- Tak dawno nie widziałam cię, nie chowaj
się, uciekłaś gdzieś czy co?
-Widzę, że nasza księżniczka odziedziczyła talent po tatusiu.- Melissa
podeszła do perkolatora i nalała sobie trochę kawy
-I urodę po mamusi.- cmoknąłem ją
w policzek- Hmmm… Chcesz ulepić bałwana? A więc do dzieła!
-Ha, skoro dzisiaj wy wagarujecie, ja też wezmę sobie wolne.
-Przecież już masz wolne.
-Tak, ale miałam zająć się dziś nowymi projektami, ale raz można sobie
odpuścić.- sięga po drugi kubek kawy- Zrobić śniadanie?
Oboje z Rose wybuchamy równocześnie śmiechem. Kocham Lissy, ale
mistrzynią w kuchni to ona nie jest. To raczej ja jestem domowym kucharzem.
Mel udaje, że nie słyszała i sięga do szafki po pudełko naleśników w
proszku.
-Litości, przecież to nie jest wielka filozofia! Kto ma ochotę na
naleśniki?- potrząsnęła pudełkiem
-Ja! Ja!- krzyczy pięciolatka- A możesz zrobić te z truskawkami?
-Oczywiście, skarbie.
-Hura!- zawołała unosząc rączki ku górze
-Patrz,- Mel podała mi egzemplarz ‘Daily News’- wasz ostatni koncert
zrobił furorę.
-Czyli tak jak planowaliśmy.- uśmiechnąłem się szeroko- Może trzeba to
uczcić?- objąłem Mel w pasie
-Może wybralibyśmy się do rodziny i wspólnie coś zaplanowali?
-Dobry pomysł. Zadzwonię do Rikera, spotkamy się u niego.
-Albo zróbmy im niespodziankę.
-W sumie, to czemu nie.
Nagle usłyszeliśmy jak Rosie krzyczy z drugiego pokoju.
-Tatuuuuusiuuu! Mogę gitarę?!
Wszedłem do pomieszczenia i zauważyłem, że Mała próbuję ściągnąć ze
stojaka Lunę, która jest prawie od niej większa.
Zaśmiałem się na ten widok i pomogłem jej podnieść instrument.
Posadziłem małą na kolanach i chwyciłem gitarę. Ja przyciskałem akordy, a ona
małymi rączkami uderzała palcami o struny.
-Rosie, Ross, śniadanie na stole!- słyszę głos Melisy dochodzący z
kuchni
Mała jak strzała zeskakuje z kolan i biegnie do kuchni. Postanowiłem
podążyć za nią.
-Są moje kochane głodomory.- zaśmiała się brunetka stawiając talerz z
naleśnikami na stole- Jedz, rodzino.
9:15a.m.
Wyszliśmy na zewnątrz i zaczęliśmy pakować się do samochodu- białego
Chevroleta, który przez warunki pogodowe był prawie cały szary. Jest do prezent
od moich rodziców na naszą pierwszą rocznicę. Zazwyczaj ja prowadzę samochód.
Melissa w wieku dziesięciu uczestniczyła w wypadku samochodowym. Nadal bała się
wsiadać do samochodu, a o wsiadaniu za kółko już nie wspomnę.
-Widzę, że był dość mocny mróz w nocy.- Mel chwyciła małego plastikowego
dinozaura Rosie, który leżał na trawniku przysypany cienką warstwą śniegu
-Najwyraźniej.
Weszliśmy do auta. Musiałem kilka razy przekręcić kluczyk w stacyjce,
zanim samochód kaszlnięciem oznajmił gotowość do jazdy.
W następnej kolejności rozpoczyna się oczywiście walka o władzę nad
odtwarzaczem stereo. Ja uparłem się przy The Beatles. Ich muzyka to klasyka
rocka. Melissa natomiast całym sercem była za Walk The Moon. Jest ich fanką od
bardzo dawna i uwielbia ich muzykę. Rose również miała swoje zdanie. Chciała
słuchać The Diddly-Bops- radia dla dzieci.
Włączyłem radio.
-Proszę, włączmy tych Beatles’ów.- nie dawałem za wygraną
-Ale… Czekaj.- Mel pogłośniła radio- Słuchaj.
-It’s a condition. And I can’t get
through, that’s my confession.- nasza stara piosenka. Nie mogłem uwierzyć w
to, co szłyszę
-Ta piosenka ma ponad dziesięć lat. Skąd oni ją wytrzasnęli?
-Nie wiem, ale to jest wspaniałe!
-I’ve seen a million girls, none of them amaze me oh oh oh oh.- zacząłem
śpiewać
-Only when I’m close to toy I start acting crazy oh oh oh oh.- Mel
dołączyła się do śpiewania
Na szosie gdzieniegdzie widać łaty śniegu, ale przeważnie nawierzchnia
jest jedynie mokra. Nic dziwnego, przecież to są obrzeża Nowego Jorku, tu jest
często wilgotno. Pamiętam jak moja siostra Rydel kiedyś powtarzała, że
prawdziwe kłopoty zaczynają się gdy drogi już wyschną: ‘Kierowcy zaczynają
kozaczyć, jeżdżą jak wariaci. Zapominają o pasach bezpieczeństwa, limitach
prędkości i ostrożności’.
Śnieg zaczyna delikatnie prószyć. W samochodzie jest ciepło, aż okna parują.
Zerknąłem w lusterko. Mała Rosie usnęła w foteliku. Wyglądała tak słodko.
Uśmiechnąłem się.
Nagle ogromny trzask, krzyki osób. To się nie dzieje naprawdę. W naszych
oczach pojawiło się przerażenie. Boże.
9:21a.m.
-I can’t help myself, you are the
mission. Are you in?- nikt by się nie spodziewał, ale radio dalej grało.
Nasz biało szary Chevrolet został zniszczony. Uderzenie ciężarówki jadącej z
prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, która dosłownie wbiła się w nasz
samochód, zmasakrowała go. Przedni fotel od strony pasażera wyleciał przez
okno. Wydarło podwozie, które zatrzymało się do góry kołami w poprzek szosy.
Kołpaki i ½ kół odrzuciło głęboko w las. Szczątki zbiornika na paliwo zapaliły
się. Małe płomienie trawią czarny jak smoła asfalt. Chór trzasków i eksplozji
towarzyszył nadal brzmiącej w radiu piosence ‘My Confession’.
Początkowo sądzę, że wszystko jest dobrze. Nadal słyszę naszą piosenkę w
radiu. Poza tym stoję w jakimś przydrożnym rowie. Wspinam się na nasyp, żeby
lepiej widzieć samochód, albo raczej metalowe szczątki bez pasażerów. Czyli
członkowie mojej rodziny muszą gdzieś tutaj być. Wychodzę na szosę, a moje
serce pęka na strzępy. Widzę ciało Rosie.
-Boże.- bezgłośnie wydobywa się moich ust
Jej ciało było zimne, a wargi zdążyły już zsinieć. Chciałem przytulić ją
do siebie. To nie może być prawda. Jeszcze przez chwilą siedziała u mnie na
kolanach i brzdąkała na gitarze. Nie wierzę w to, to tylko sen. Nagle
spostrzegłem coś w rowie, w którym stałem. Melissa. Widzę jej dłoń z daleka.
-Melissa, podaj mi rękę! Wyciągnę
cię!- po policzkach łzy leciały mi strumieniami
Przybliżam się do rowu i na
nadgarstku widzę czarno-różową wstążkę. Taką samą zawsze nosiłem. Ostrożnie
przysuwam się bliżej. To nie Melissa tam leży, tylko ja. Moje oczy są
zamknięte, a ciało przerażająco białe.
Odwracam się. To się nie dzieje naprawdę, to tylko sen, to tylko sen.
Ross, obudź się!- krzyczę
Nic nie czuję. Nadal słyszę naszą piosenkę. Staram się na tym skoncentrować.
Wkrótce rozlegają się syreny.
Czy ja umarłem?
9:48a.m.
‘Czy ja umarłem?’. Muszę zadać sobie to pytanie. ‘Czy ja umarłem?’ Stoję
i widzę jak sanitariusze przykryli płachtą ciało Rose, a jakiś strażak zamyka
Melissę w plastikowym worku.
-Kobieta została uderzona pierwsza. Nagłe zatrzymanie akcji serca.-
jakiś lekarz tłumaczył komuś z policji
Tego mnie leżącego w rowie otaczają sanitariusze. Przy drodze stoją
ludzie. Przyglądają się nam. Modlą się za nas. Czuję to. Słyszę jak jakaś
kobieta, która sterczy nad moim ciałem krzyczy:
-Ósemka według skali śpiączki! Intubujemy!
Wsadzają ‘mi’ do gardła rurkę z gumową gruszką i zaczynają pompować.
-Helikopter już jest!
Moje ciało znajduje się na noszach. Wnoszą mnie do karetki. Ruda kobieta
stojąca obok mnie jedną ręką pompuje gruszkę, a drugą poprawia kroplówkę.
-Zostań z nami.- prosi.
*
Rok 2009.
Dopiero co przeprowadziliśmy się do Los Angeles. Boże, jakie to jest cudowne
miasto. Nadal w to nie wierzę. Z uroczego Littleton w stanie Colorado
przenieśliśmy się do tętniącego życiem L.A. Mieszkamy na Labrador Street. W tej
chwili jeździmy z braćmi na naszych ‘Penny’ po ulicy. Cały czas głośno śpiewamy
piosenkę ‘5 Colours in Her Hair’ zespołu McFly. Ta chwila mogłaby trwać
wiecznie.
-Riker!
Chodź tu szybko!- słyszę krzyk Rydel, która żywo gestykuluje trzymając coś w
ręku- Wy też chodźcie!- kieruje do nas
Po pięciu
minutach ja, Rydel, Riker, Rocky, Ryland i nasi rodzice- Stormie i Mark,
siedzieliśmy dookoła kuchennego stołu.
-No Rik,
otwieraj.- siostra podała mu list
A co to
był za list? Riker był na przesłuchaniu do popularnego serialu- ‘Glee’. Właśnie
przyszła odpowiedź.
-No to
jedziemy.- chłopak powoli rozrywał kopertę. Wyciągną kawałek papieru. Jego mina
była trudna do odczytania.
-Ja…Ja…
-Oh Rikuś,
tak nam przykro.- mama objęła go ramieniem
-Dostałem
tę rolę!- niemalże podskoczył
Po kuchni
rozeszły się okrzyki radości.
-Gratuluję
synu.- Mark poklepał blondyna po plecach- A teraz trzeba przynieść resztę
rzeczy z garażu
-Ja pójdę,
on chyba musi ochłonąć.- zachichotał Rocky
Brunet
ruszył do garażu po kartony. Gdy podniósł jeden z nich, jego uwagę zwrócił
futerał z gitarą. Jednak ją wziął. Chłopak sprawnie otworzył pokrowiec i
wyciągnął zakurzony instrument. Przysiadł na jednym z pudeł i zaczął grać
najprostsze akordy. W tym samym czasie do garażu wszedłem ja, Riker i Delly.
-Rocky!
Daj mi zagrać na gitarze!- podbiegłem do starszego brata- Proooszę!
-Trzymaj,
Mały.- zaśmiał się i podał mi instrument
-Rocky… A
mogę ją sobie wziąć?
-Spoko,
ale pod jednym warunkiem. Będziesz o nią bardzo dbał, w porządku?
-Tak
jest!- stanąłem na baczność i przyłożyłem dwa palce do czoła- I nazwę ją… Luna!
-Wiecie
co, tak ostatnio trochę myślałem… Nie zauważyliście, że dużą rolę w naszym
życiu odgrywa muzyka. Ja umiem grać na gitarze, wy ogarniacie fortepian, Ross
radzi sobie z bębnami. Założymy zespół?
-Ja bym
wolał grać na gitarze!- szarpałem za struny
-Zespół? A
jak byśmy go nazwali- wtrącił najstarszy
-Nie wiem,
jeszcze się nad tym pomyśli.
*
10:34a.m.
Karetka dojeżdża do najbliższego szpitala. Sanitariusze szybko wtaczają
mnie do środka.
-Mamy zapadnięte płuco! Jedźcie szybciej!
-Gdzie reszta?- pyta mężczyzna w szpitalnym stroju
-Reszta jest martwa. Była to dziewczynka w wieku 4-5 lat i jej matka.
Miała około 24-5 lat.
Mężczyzna głośno wypuścił powietrze. Zabierają mnie do małej sali.
Pielęgniarka świeci mi latarką w oko.
-Brak reakcji. Zabierzcie go na urazówkę!
Odział ratunkowy przetacza mnie do windy. Musiałem biec aby dorównać im
kroku. Nagle zatrzymuję się. Widzę moje rodzeństwo oraz rodziców. Zapłakani
siedzą na korytarzu. Chcę do nich podejść, ale nie mogę. Zupełnie jakby
znajdowali się w jakimś niewidzialnym polu siłowym.
Po chwili jestem w helikopterze. Zawsze uwielbiałem wszystko co lata.
Helikopter wpada w dziurę powietrzną. Powinno mi się zrobić niedobrze, jednak
nic nie czuję. Zegar na tablicy rozdzielczej wskazuje godzinę 10:51a.m.
W końcu jesteśmy na miejscu. Dużo rzeczy jest ze mną źle. Podobno mam
zapadnięte płuco, pękniętą śledzionę, krwawienie wewnętrzne i uraz mózgu. Moje
ciało jest posiniaczone.
-Potrzebujemy krwi! Zero Rh+! Natychmiast.- wpychają nieruchomego mnie
do Sali operacyjnej.
Nie wchodzę. Nie ma mowy. Nawet nie chce wiedzieć co oni ze mną będą
robić.
*
Mamy 9
marca 2010. Miną rok od wyprowadzki do L.A. Dużo się zmieniło. Postanowiliśmy
założyć zespół- R5.. Właśnie wyszła nasza pierwsza EP-ka! Postanowiliśmy nadać
jej tytuł ‘Ready Set Rock’. Może trasa światowa? Chcielibyśmy. Ale niedługo już
ruszamy w naszą pierwszą trasę- ‘R5 West Coast Tour’. Teraz przed każdym
koncertem mamy taki rytuał. Chwytamy się za ręce i krzyczymy ‘Ready Set Rock’.
Nasza muzyczna podróż właśnie się zaczęła. Dzisiaj gramy nasz pierwszy koncert
promujący EP-kę. Gramy w Studio City. Już nie mogę się doczekać! Jestem
naładowany mega pozytywną energią. Gramy w następującym składzie: Ja i Rocky na
gitarach, Riker na basie, Rydel na keyboardzie i Ratliff na perkusji. Pewnie
ciekawi was co to za Ratliff. A więc, wszyscy zaczęliśmy uczęszczać do ‘The
Rage’- studia tańca. Na naszym występnie ‘Footloose’ spotkaliśmy Ellingtona
Ratliff’a- piąte ‘R’ naszego zespołu.
Dotychczas
występowaliśmy na festynach, meczach itp. Teraz gramy już na prawdziwej scenie.
To będzie świetne!
*
03:03p.m.
Właśnie przed chwilą zostałem przewieziony z Sali pooperacyjnej na
oddział intensywnej opieki medycznej. Pomieszczenie to kształtem przypominało
podkowę. Miało trzy łóżka i zastęp pielęgniarek krzątających się bez przerwy
między łóżkami. Jestem pod opieką czarnoskórego pielęgniarza i pielęgniarki o
mlecznej cerze, oraz całą procesją lekarzy. Zwróciłem swoją uwagę na mały
telewizor w rogu sali.
‘-Członek zespołu R5- Ross Lynch podczas rodzinnego wypadu uległ
wypadkowi. Jechał ze swoją pięcioletnią córeczką, oraz żoną- projektantką mody-
Melissą Valentine- Lynch.’
One nie żyją, ja nic nie czuję. Widzę siebie w masakrycznym stanie.
Podłączyli do mnie tyle rurek, że nie umiem ich policzyć, oraz respirator.
Stoję nad nieruchomym kształtem, który jest mną, oplecionym rurkami,
podłączonym do piszczącej maszynerii. Moja skóra przybrała niemalże szary kolor.
Moja twarz wykrzywiona jest w grymasie.
Podchodzi do mnie mleczna pielęgniarka.
-Jak się czujesz, mój drogi?- skierowała do mnie. Przecież wie, że nie
odpowiem. Po co to robi?
Odgarnęła mi z czoła kosmyki włosów i postawiła na mojej szafce pudełko
z lizakami.
*
19 luty
2013r. Ostatnie trzy lata minęły w mgnieniu oka. Ciągłe trasy, koncerty,
spotkania z fanami, wywiady. Uwielbiam to! Teraz ruszamy w ‘Loud Tour’. To już
nasza czwarta trasa. Od razu po niej ruszamy w trasę ‘Dancing Out My Pants’. Za
sobą mamy już ‘R5 West Coast Tour’, ‘3M Tour’ oraz ‘R5 East Coast Tour’. Nie
wierzę, że niedługo wychodzi nasz pierwszy album. Jeszcze trzy- cztery lata
temu prawie nikt nas nie znał, a teraz? Jesteśmy znani prawie na całym świecie!
Rozwijamy się w niesamowicie szybkom tempie. Dopiero jak zaczęliśmy jeździć w
trasy, zobaczyłem co oznacza bycie prawdziwym zespołem. Pierwszy koncert na
trasie odbędzie się 15 marca w Santa Ana. Następnie San Diego, Phoenix, Salt
Lake City, Denver i wiele innych miast.
*
04:01p.m.
W poczekalni zdążył już zebrać się cały tłum. Rodzice, Rydel, Riker,
Rocky, Ryland, Ratliff. Przyjechali również dziadkowie oraz wujek Shor z ciocią
Mary. Po chwili widzę również Cassandrę wbiegającą do pomieszczenia.
Przyjaźniła się z nami na samym początku, lecz gdy zaczął się ten cały motłoch
straciliśmy kontakt. Ostatnio okazało się, że ona również mieszka w N.Y. i to
kilka przecznic od nas. Pracuje w agencji dla modelek. Ma męża i dwoje dzieci-
bliźniaki. Teraz się zmieniła. Nie ubiera się już w szorty i rockowe koszulki.
Wydoroślała.
Widzę jak rozmawia z moją rodziną, lecz nie słyszę co mówią. Widzę ich
łzy. Wyszedłem na korytarz. Ta atmosfera zaczęła mnie przytłaczać.
Nagle słyszę krzyk Rikera:
-Skoro ja nie płaczę, to ty też nie masz prawa ryczeć, do cholery!- to
do niego nie podobne
Wychylam głowę zza ściany.
-Ale…- Rydel protestuje- jak możesz być taki…Taki spokojny… Kiedy-
szlocha
-Przestań! Jeszcze nie umarł.
Nie umarłem. Tak jakby.
Rydel wybiega z poczekalni. Wybiega na dwór. Biegnę za nią. Blondynka
siada na małej zaśnieżonej ławce. Chowa twarz w dłonie.
-Błagam, nie umieraj.- płacze- Jak to zrobisz fani zaczną zaśmiecać nas
kwiatami i innymi śmieciami. Zapewne trzeba będzie urządzić jakąś ckliwą
imprezę.- grzbietem dłoni ociera łzy- Wiem, że nie znosisz takich klimatów.
*
11
kwiecień 2013. Dzisiaj koncert w Nowym Jorku. Jesteśmy właśnie na Backstage’u.
Zaraz wychodzimy. Ustawiamy się w kółku.
-Ooooooh,
Ready Set Rock!
Rytuał
zaliczony. Chwytam gitarę i wbiegamy na scenę.
-Cześć
Nowy Jork! Jak się bawicie?!
Rozległy
się krzyki fanów.
-Come on
get Loud!- moją uwagę przykuła dziewczyna w pierwszym rzędzie. Miała długie
proste włosy, zielone, kocie oczy. Ubrana była w różową sukienkę. Na jej szyi
zauważyłem złoty naszyjnik z napisem ‘Melissa’. A więc Melissa skakała, bawiła
się z innymi, ale nie śpiewała. Wszyscy śpiewali tylko nie ona. Mel po prostu
skakała i dobrze się bawiła. Co raz wymieniała kilak słów z jej przyjaciółką,
która stała po jej prawej. Uśmiechnąłem się do niej. Odwzajemniła to. Tak!
Po koncercie
ruszyłem głównym holem do stanowiska, gdzie rozdamy autografy. Korytarz był
pusty. Moje rodzeństwo zapewne siedzi i na mnie czeka, ale ja jak zwykle jestem
na końcu. Kilka metrów dalej zauważyłem ją- szła przed siebie z wzrokiem
utkwionym w różowym iPhone. W moich oczach pojawiły się radosne iskierki.
Prawie ją
minąłem, a ona nie zauważyła.
-Hej,
jesteś słodka.- powiedziałem gdy byłem już koło niej.
-C-Co?-
Dziewczyna wróciła na ziemię. Zaczęła rozglądać się dookoła.
-Nic.-
zatrzymałem się i zachichotałem
-Ej, ty
byłeś na scenie, co nie?- odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów
-+10 do
spostrzegawczości.- zacząłem się śmiać
-No
przepraszam, widzę cię i słyszę pierwszy raz w życiu, moja przyjaciółka
zaciągnęła mnie z koncert.- skrzyżowała ręce na piersi. Zarumieniła się.
-Uroczo
się rumienisz.
-Nie, nie
prawda.- zakryła policzki dłońmi
Wyjąłem z
kieszeni kawałek kartki i flamaster. Nabazgrałem szybko swój numer telefonu i
‘przez przypadek’ upuściłem na ziemię.
-Oj, chyba
coś ci wypadło. Proszę.- wcisnąłem jej w rękę kartkę- Do zobaczenia, Meliso.-
posłałem jej ‘oczko’ i ruszyłem rozdawać autografy
*
4:28p.m.
‘Drugi’ ja nadal leży na OIOMIE. Nic się nie zmieniło. Nie sposób
określić, jaka to pora i ile czasu minęło. Nie ma naturalnego świata. Słychać
burczenie i warkot sprzętu medycznego, oraz niekończący się szmer rozmów
pielęgniarek wydobywający się z głośników. Nie mam całkowitej pewności ile
czasu tu jestem. Moja ulubiona pielęgniarka właśnie wyszła do domu. ‘Wrócę jutro
i chcę cię tu zastać.’- oznajmiła.
Do pokoju wchodzi pracownica socjalna. Staje przy moim łóżku, czyta
kartę, rozmawia z pielęgniarkami, a następnie wychodzi do moich bliskich.
Stormie siedzi niecierpliwie na krześle i wpatruje się w podłogę. Mark ją
obejmuje, powoli sącząc kawę. Riker siedzi i wystukuje jakiś rytm nogą,
Ellington rozmawia z kimś przez telefon, Rocky siedzi i gapi się w sufit. Rydel
siedzi skulona w kącie cicho łkając. Shor i Mary cały czas półgłosem prowadzą
jakąś zaciekłą konwersacje. Pracownica socjalna wchodzi do poczekalni i wszyscy
zrywają się krzeseł. Kobieta uśmiecha się blado.
-Ross jest wciąż nieprzytomny, ale jego funkcje życiowe ulegają
poprawie. W tej chwili jest u niego specjalista. Przeprowadza badania, by
ustalić, jak działają płuca i czy można go odłączyć od respiratora.
-Więc to dobra nowina?- zapytała Stormie
Kobieta skinęła.
-To dobry znak, jeśli będzie mógł oddychać samodzielnie, to oznacza, że
jego płuca się goją, a stan się stabilizuje. Jednak urazu mózgu to wciąż jedna
wielka niewiadoma.
-Jak to?- wciął się Riker
-Nie wiemy, kiedy się obudzi i nie znamy rozmiarów uszkodzeń mózgu
-Możemy go zobaczyć?
-Dlatego przyszłam. Sądzę, że dobrze zrobią mu krótkie odwiedziny, ale
tylko jedna lub dwie osoby.
-Mark, Riker, idźcie.- powiedziała mama
-Ale mamo…- Rydel już chciała coś powiedzieć
-Płaczem mu nie pomożemy, córeczko. Niech oni idą.
Cała trójka ruszyła korytarzem. Po chwili byli już w mojej sali.
Przy samym wejściu oboje się zatrzymują, jakby byli powstrzymywani przez
niewidzialną barierę. Mark rozgląda się po pomieszczeniu. Po chwili podchodzą
do mojego łóżka.
-Nieźle się wpakowałeś Jersey.- Riker opiera się o szafkę
-Ross, twój tata i twój brat są tutaj.- pracownica przysuwa dwa krzesła-
Zostawiam teraz państwa samych.
-Czy on nas słyszy?- pyta młodszy- Czy rozumie co będziemy do niego
mówić?
-Szczerze? Nie wiem.- odpowiada kobieta- Ale wasza obecność na pewno na
niego wpłynie.
Kobieta wychodzi, a Rik zaczyna paplać coś o zespole, o fanach. Nie wiem
co. Nie słucham go. Za to Mark się nie odzywa. Siedzi zupełnie nieruchomo,
tylko ręce mu drżą.
Przechodzi kolejna pielęgniarka. Ma ciemne włosy i ciemne, mocno
podkreślone makijażem oczy. Nie zajmuje się mną. Podchodzi tylko do Mojej
rodziny.
-Niech państwo nie wątpią ani przez chwilę, że on może was słyszeć.-
mówi- zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, co się dzieje wokół.
Lynch’owie nic nie mówią.
-Pewnie myślą państwo, że wszystko zależy od lekarzy i pielęgniarek, ale
to nie prawda. To on o wszystkim decyduje. Może czeka na właściwy moment.
Proszę nim rozmawiać. Powiedzcie mu, że ma czas, ale musi wrócić, że na niego
czekacie.
*
6
października 2014. Nasz drugi koncert w Nowym Jorku. Tutaj kończymy światową
trasę. To był wspaniały okres w moim życiu. Zwiedziliśmy cały świat! Byliśmy z
Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech. Było niesamowicie! Mam za sobą wielki
bagaż ze wspomnieniami. Zaraz wchodzimy na scenę. Dzisiaj mam szansę zobaczyć
Melissę. Nie widzieliśmy się ponad rok. Do prawdy kontaktowaliśmy się.
Dzwoniliśmy, pisaliśmy maile, rozmawialiśmy przez Skype, FaceTime, ale to nie
to samo. Bez przerwy o niej myślę. Dzisiejszego wieczoru mam szansę ją spotkać.
Już nie mogę się doczekać! Wychodzimy. Zaczynamy grać. Rozglądam się po
widowni. Jest! Widzę ją w drugim rzędzie! Uśmiecham się szeroko. Po prawie
dwóch godzinach schodzimy ze sceny. Idę korytarzem. Szukam brunetki. Nigdzie
jej nie ma. Muszę wejść na chwile do garderoby, żeby się odświeżyć. Wchodzę do
środka pomieszczenia. Melissa. Podbiegam do niej i przytulam.
-Co Turaj
robisz?
-Szukałam
toalety.- zachichotała
Urocza jak
zwykle.
-Nawet nie
wiesz jak bardzo tęskniłem.
-Ja też!-
wplotła palce w moje włosy
-Pięknie
wyglądasz.- uniosłem kąciki ust
-Ty też
niczego sobie.- zarumieniła się.- Ross, chyba powinieneś iść, fani czekają.
-Mogą
chwilę poczekać.
-Wiesz co,
mam dla ciebie małą niespodziankę… Jutro mam samolot.
-Co? Jaki
samolot?
-Samolot
do L.A. Przeprowadzam się tam!
-To
wspaniale! Nie mogę w to uwierzyć!- wpiłem w nią usta
-W-wow.-
powiedziała gdy już się od siebie oderwaliśmy.
Nie
wiedziałem co powiedzieć.
-Nie
widzieliśmy się rok.- powiedziałem po chwili.- Ale ta rozłąka mi coś
uświadomiła. Zakochałem się w tobie. Każdego dnia o tobie myślałem. Ja…
Dziewczyna
przerwała mi pocałunkiem.
*
05:40p.m.
Zaczynam trochę panikować. Riker i mój tata już dawno poszli, a ja
zostałem sam w tej sali. Siedzę na krześle przypominając sobie rozmowę z nimi.
Była to zwyczajna rozmowa, ale była również uspakajająca. Wyszedłem na
korytarz. Słyszałam jak Stormie i Mark rozmawiają.
-Myślisz, że to on decyduje?
Przestąpił z nogi na nogę.
-No wiesz, decyduje.- szepnęła
-Nie wiem o co ci chodzi.
-Wierzysz, że skoro umarli, to wciąż tu są. Co będzie, jeśli zechcą,
żeby do nich dołączył? I jeśli ona zechce to zrobić?
-To nie działa w ten sposób.
-Aha.
Postanowiłem pójść do pustej sali na porodówce, aby znaleźć się jak
najdalej od krewnych i od OIOM-u. Więc przyszedłem tutaj, do krainy
wrzeszczących niemowlaków. Teraz panowała tu cisza. Patrząc na te wszystkie
małe dzieci. Przypomniała mi się noc, gdy Melissa rodziła naszą Rosie.
Uśmiechnąłem się na myśl tego wspomnienia. Usiadłem na parapecie. Jakiś
samochód wyjeżdża z parkingu z piskiem opon.
*
24 grudnia
2015. Jesteśmy w Littleton- moim rodzinnym mieście. Dzisiaj wigilia.
Postanowiliśmy zaprosić Melissę na święta. Jesteśmy ze sobą już ponad rok.
Podczas ostatnich lat wiele się zmieniło. Dzisiaj jest przełomowy dzień.
Planuję coś wielkiego. Chodzimy w tej chwili z Melissą zaśnieżoną alejką.
Latarnie uliczne dodają temu wszystkiemu uroku. Zatrzymuję się i staję przed
nią.
-Ross, coś
się stało?
-Muszę ci
coś wyznać.
-Tak?
-Melisso,
poznaliśmy się dwa lata temu. I to były najlepsze dwa lata mojego życia. Jesteś
wspaniałą dziewczyną i jesteś tą jedyną. Chcę z tobą spędzić resztę swojego
życia. Melisso Mary Valentine,- przykląkłem i wyciągnąłem czerwone pudełeczko.-
czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Dziewczyna
miała łzy w oczach.
-Tak!-
rzuciła mi się naszyje
Złączyłem
nasze usta w pocałunku i wsunąłem jej pierścionek na palec.
Zdecydowanie
najlepsze święta w moim życiu.
*
20:32
Do tej pory zdążyłem wykombinować, że nie mam żadnych nadnaturalnych
zdolności. Nie potrafię przenikać przez ściany ani sfruwać w dół klatki
schodowej. Mogę tylko robić to co w normalnym życiu, ale nie są one widoczne
dla innych. Mogę dotykać przedmiotów, przekręcać gałki klamek, ale naprawdę nie
mogę odczuć dotyku nikogo ani niczego.
To wszystko nie ma sensu.
Słyszę rozmowę lekarzy na mój temat.
-Zdaniem policji ich wóz wypadł z pasa z powodu śniegu lub jelenia.
Podobno skutki wypadku są często nieproporcjonalne. Pasażerowie jednego
samochodu wychodzą bez szwanku, a drugiego odnoszą straszne obrażenia…- głos
lekarza cichnie
Jak można żyć po czymś takim? Przez sekundę wyobrażam sobie, jak
zdrowieję, wychodzę ze szpitala i spędzam miłe chwile z rodziną. Nie wiem co
mam wybrać. Przede wszystkim brak mi wskazówek, w jaki sposób rozstrzygnąć, czy
zostać, czy nie.
*
24 grudnia
2016. Dzisiaj dzień naszego ślubu. Postanowiliśmy pobrać się właśnie w wigilię.
Ceremonię postanowiliśmy zorganizować w Nowym Jorku. Tutaj pierwszy raz się
spotkaliśmy. Stoję właśnie na ołtarzu w kaplicy Trinity. Z organ zaczyna
rozbrzmiewać Marsz Mendelsona. W drzwiach stoi ona. Wygląda przepięknie. Jej
brązowe włosy spływają delikatnie po ramionach, jej biała suknia idealnie na
niej wygląda. W ręku trzyma bukiet róż. Z uśmiechem stawia kolejne kroki. Po
chwili staje obok mnie. Uśmiecham się.
-Czy ty,
Melisso Mary Valentine, bierzesz sobie tego oto Rossa Shora Lynch’a za męża?-
Pastor zaczął wypowiadać słowa przysięgi
-Tak,
biorę.- wsunęła mi złotą obrączkę na palec
-Czy ty,
Rossie Shorze Lynch’u, bierzesz sobie tą oto Melissę Mary Valentine za żonę?
-Tak,
biorę.
-A więc,
możesz pocałować pannę młodą.
Złączyłem
nasze usta w pocałunku. Od teraz nic nas nie rozłączy.
*
09:06p.m.
Chodzę bez celu po korytarzu. Ta sytuacja jest skomplikowana. W kącie
obok automatu z kawą zauważyłem Rydel. Siedziała przygarbiona na krześle
popijając kawę. Nie było z nią nikogo, nawet Ellingtona, czy Rikera. Po jej
policzkach nadal spływały łzy. Reszta rodziny zaczyna się godzić z sytuacją i
myśli racjonalnie. Rydel natomiast nadal nie dopuszcza do siebie myśli, że
prawie nie żyję. Usiadłem koło niej.
-Ross, proszę cię, wróć do nas.- łza wpadła jej do kawy.
Blondynka wyrzuciła kubek i przysiadłą na parapecie.
*
19 luty 2017. Jesteśmy z powrotem w Los Angeles. Wróciliśmy z podróży
poślubnej. Byliśmy na dwa tygodnie na Hawajach.
Leżmy właśnie w sypialni.
-Ross, muszę ci coś powiedzieć…
-Tak?- owijałem sobie jej włosy wokół palców.
-Ostatnio trochę gorzej się czułam, byłam u lekarza, ale on nie
stwierdził żadnej choroby, czy czegoś innego.
Przyglądałem jej się z uwagą.
-Wiec postanowiłam… Zrobić test ciążowy.
-I?
-Jestem w ciąży, Ross.- w jej oczach zakręciły się łzy.
-Serio? To niesamowicie!- obróciłem ją wokół własnej osi.- Ale dlaczego
płaczesz?
-Jak my sobie poradzimy? Ty masz R5, ja dostałam pracę u Prady, teraz
jeszcze dziecko. Nie wiem jak my damy radę.
-Mała, przestań.- uniosłem jej podbródek.- Damy radę, nie smuć się. Hej,
pomyśl w ten sposób- będziemy mieli córeczkę, albo synka, będziemy pełną
rodziną.- przytuliłem ją.
Zapadła chwila ciszy.
-Jak myślisz? Będę dobrą matką?
-Oczywiście.- pocałowałem ją w czoło.
*
10:37p.m.
Uciekam.
Zostawiam Rydel i miotam się po szpitalu. Mknę przez korytarze, mijając
sale z nerwowymi czterolatkami, drzemiącymi niespokojnie przed jutrzejszym
wycięciem migdałków, mijając OIOM noworodkowy z dzieciakami wielkości pięści,
podłączonymi do większej ilości rurek niż ja; mijam odział onkologii, gdzie
śpią łysi pacjenci chorzy na raka. W końcu poddaję się. Ja chcę zniknąć. Nie
chcę tu być. Nie chcę być w szpitalu. Nie chcę być w stanie zawieszenia:
widzieć, co się dzieje, być świadomym swoich uczuć i zarazem nie móc niczego
poczuć. Wracam na swój OIOM. Nie mogę krzyczeć, nie mogę zbić szyby.
Przyglądam się ‘żywemu’ Rossowi, leżącemu na szpitalnym łóżku. Ten cały
wypadek to moja wina. Czuję przypływ wściekłości. Gdybym mógł, przywaliłbym sam
sobie w twarz. Siadam na krześle i zamykam oczy. Życzę sobie, żeby wszystko
zniknęło. Ale nie mogę. Nie mogę się skupić, bo nagle robi się straszny hałas.
Czujniki aparatury piszczą. Pielęgniarki biegną
w moim kierunku.
-Spada mu ciśnienie krwi!- krzyczy jedna.
-Ma tachykardię!- woła druga.- Co się stało?
-Kod błękitny na oddziale urazowym!- dudni głośnik.
-Trzeba zrobić USG!- do całej sytuacji dołącza się lekarz
Siostra Vega biegnie do pokoiku na tyłach i przytacza coś, co wygląda
jak laptop z długą białą przystawką.
Zaczynają badanie.
-Cholera, pełno płynu.- stwierdza.- Pacjent miał po południu
operację?
-Usunięcie śledziony.- wyjaśnia.
-To może być niezamknięte naczynie krwionośne.- mówi lekarz.- Albo
przebite jelito. Proszę zawiadomić doktora Brooks’a.
Pielęgniarki szybko odłączają czujniki i wywożą mnie w pośpiechu. Znikam w labiryncie
korytarzy do Sali operacyjnej. Nie chcę
tam iść. Zostaję na OIOM-ie.
Wreszcie zaczyna do mnie docierać. To znaczy, nie rozumiem wszystkiego
na sto procent. To nie tak, że życzyłem sobie kolejnej operacji. Melissa i Rose
nie żyją. Dzisiaj rano wybieraliśmy się na przejażdżkę rodzinną, a teraz?
Jestem tutaj samotny. Mimo, że jest tu moja rodzina, jestem samotny. Nie tak
miało być.
W cichym kącie zaczynam myśleć o wszystkich sprawach. Jak to będzie
jeśli zostanę? Nie jestem pewny, czy jeszcze należę do tego świata. Nie jestem
pewny, czy chcę się obudzić.
*
21
listopad 2017. To był już ostatni koncert na naszej dziewiątej trasie. Wracamy
z Melissą naszym Chevroletem do domu. Kilka tygodni po tym, jak dowiedzieliśmy
się, że jest w ciąży, przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku.
-Mel,
dobrze się czujesz?- zapytałem dziewczynę. Była strasznie blada.
-Nie za
dobrze. Ross, chyba zaczęły odchodzić mi wody.
Zahamowałem
gwałtownie.
-Co?!
-Ross, ja
zaczynam rodzić!- niemalże krzyknęła.
Szybko
zawróciłem. Skierowaliśmy się do najbliższego szpitala.
Gdy tylko
dojechaliśmy sanitariusze posadzili Melissę na wózku i pognali na porodówkę.
Nie wiedziałem co mam zrobić. Pobiegłem więc na porodówkę. Mel leżała już na
łóżku. Otoczona była pielęgniarkami. Stała nad nią lekarka, która miała odebrać
jej poród.
Usiadłem
koło niej i chwyciłem ją za rękę.
-Wszystko
będzie dobrze, obiecuję.- odgarnąłem jej kosmyk włosów za ucho.
Po około
piętnastu godzinach Melissa urodziła.
-Mają
państwo córeczkę.- uśmiechnięta pani doktor weszła do sali z naszym
maleństwem.- Gratuluję.- podała delikatnie dziecko Mel.
Objąłem
moją żonę ramieniem.
-Jest
śliczna.- powiedziałem
Brunetka
uśmiechnęła się.
-Jak ją
nazwiemy?
-Myślałem
nad Lily albo Kennedy, co o tym myślisz?
-Może
kontynuujmy tradycję na ‘R’?
-To może…
-Rose.-
powiedzieliśmy jednocześnie.
*
3:20a.m.
Jestem znów w punkcie wyjścia. Z powrotem na OIOM-ie. A właściwie, to
moje ciało. Ja siedziałem tu cały czas, zbyt zmęczony, aby się ruszyć. Nie mam
siły podjąć decyzji. Nie chcę tego. Chcę usnąć.
Nie wiem co ze mną zrobili i po raz pierwszy tego dnia mnie to nie
obchodzi. Nie powinienem mieć tego rodzaju problemów. Nie powinienem się
męczyć. Uświadamiam sobie nagle, że umieranie jest proste. To życie jest
trudne.
Znowu leżę pod respiratorem. Wciąż nie rozumiem przeznaczenia.
Do sali wchodzi Rydel.
-Dałeś nam dzisiaj nieźle popalić.- rzuca lekko z delikatnym uśmiechem.-
Wiesz, że tylko żartuję.- westchnęła zakładając kosmyk włosów za ucho.- Wiesz
co? Tęsknię za tobą, Bracie. Skoro to podobno ty decydujesz, dlaczego nie
chcesz do nas wrócić? Niedługo wigilia. Wrócilibyśmy do domu, śpiewalibyśmy
świąteczne piosenki. You Got my heart
beats faster than you know…- zaczęła podśpiewywać
‘Wishlist’.
Mimo tego, że to nasza piosenka, nie słyszałem jej od kilku lat.
-Proszę Cię, Ross. Wróć do nas.
*
20 grudnia
2022. Rano budzę się i widzę biały puch, pokrywający trawnik, ulicę i chodniki
niczym koc. Nie ma nawet trzech centymetrów, ale w tej części ‘Big Apple’
wystarczy, że chociaż trochę poprószy, to pług budzi się do życia i oczyszcza
drogi.
-Tato!
Tato!- słyszę krzyk naszej pięcioletniej córeczki- Pada śnieg! Śniegowy dzień!- Rosie zeskoczyła z
parapetu- Chodźmy ulepić bałwana! Ulepimy dziś bałwana. No chodź zrobimy to-
zaczęła nucić piosenkę z jej ulubionej bajki, czyli ‘Krainy Lodu’- Tak dawno
nie widziałam cię, nie chowaj się, uciekłaś gdzieś czy co?
-Widzę, że
nasza księżniczka odziedziczyła talent po tatusiu.- Melissa podeszła do
perkolatora i nalała sobie trochę kawy
-I urodę po mamusi.- cmoknąłem ją w policzek- Hmmm… Chcesz ulepić
bałwana? A więc do dzieła!
-Może
wybralibyśmy się do rodziny i wspólnie coś zaplanowali?
-Dobry
pomysł. Zadzwonię do Rikera, spotkamy się u niego.
-Albo
zróbmy im niespodziankę.
-W sumie,
to czemu nie.
Wyszliśmy
na zewnątrz i zaczęliśmy pakować się do samochodu- białego Chevroleta, który
przez warunki pogodowe był prawie cały szary. Jest do prezent od moich rodziców
na naszą pierwszą rocznicę.
Na szosie
gdzieniegdzie widać łaty śniegu, ale przeważnie nawierzchnia jest jedynie
mokra. Nic dziwnego, przecież to są obrzeża Nowego Jorku, tu jest często
wilgotno. Pamiętam jak moja siostra Rydel kiedyś powtarzała, że prawdziwe
kłopoty zaczynają się gdy drogi już wyschną: ‘Kierowcy zaczynają kozaczyć,
jeżdżą jak wariaci. Zapominają o pasach bezpieczeństwa, limitach prędkości i
ostrożności’.
Śnieg
zaczyna delikatnie prószyć. W samochodzie jest ciepło, aż okna parują.
Zerknąłem w lusterko. Mała Rosie usnęła w foteliku. Wyglądała tak słodko.
Uśmiechnąłem się.
Nagle
ogromny trzask, krzyki osób. To się nie dzieje naprawdę. W naszych oczach
pojawiło się przerażenie. Boże.
*
7:17a.m.
Ranek. W szpitalnych murach wstaje dzień. W pewnym sensie. Szpital nigdy
nie zasypia. Światła pozostają zapalone, a pielęgniarki czuwają. Na OIOM
powracają lekarze. Święcą mi latarkami po oczach. Robią notatki.
Już mnie to nie obchodzi. Jestem zbyt zmęczony.
Po wyjściu Rydel nie miałem więcej gości.
To już tylko kwesta czasu i zastanawiam się w głębi ducha, czemu
odwlekam nieuniknione.
Nagle do sali wpada Rocky.
Pospiesznie przysuwa krzesło i na nim siada.
-Zostań.- po jednym słowie głos więźnie mu w gardle.- Nie da się wyrazić
słowami, tego, co cię spotkało. Nie ma w tym jaśniejszej strony. Może gadam
jakieś bzdury. Wiem, że jestem w szoku. Nie przetrawiam tego, co stało się z
tobą, Melissą, Rosie.
Po chwili obok Rocky’ego siada Rydel.
Nie ma na sobie już makijażu, a jej włosy są rozczochrane.
-Ross,- zaczyna mówić.- jedynie co mi teraz przychodzi do głowy, to
jakie by to było pochrzanione, gdyby twoje życie skończyło się tutaj, teraz.
Wiesz co? Nie umiem sobie wyobrazić jak by nasze dalsze życie wyglądało bez
ciebie. R5. Bez ciebie nie będzie to miało dalszego sensu. Postaramy się zrobić
wszystko, tylko proszę, zostań.
Nie zauważyłem, że wokół mojego łóżka zdążyła zebrać się szlochająca
rodzina.
Nie mogłem na to patrzeć.
Rydel nakłada mi na uszy słuchawki, a na piersi kładzie iPod’a. Włącza
muzykę i chwyta mnie za rękę.
W słuchawkach rozbrzmiewa Ready
Set Rock. Słyszę głośne i mocne dźwięki gitary.
Czuję, jakby coś w moim wnętrzu pękło.
Stoję na
scenie. Przyciskam pierwsze akordy. Patrzę się na widownie. Cała sala
przepełniona jest krzyczącymi fanami. Patrzę na drugi rząd. Widzę Melissę. Ma
na sobie tą samą różową sukienkę i ten sam złoty naszyjnik.
Czuję jak w oślepiającym blasku przeszywa mnie niesamowity ból. W tej
samej chwili czuję dłonie Rydel, które ściskają moją dłoń.
Czuję nie tylko ból fizyczny, lecz również ból z powodu straty.
Całe życie przebiega mi przed oczami.
Przywołuję całą miłość, całą siłę i moc, a potem ją zaciskam.
Omdlewam z wyczerpania, niepewny, czy mi się udało, ani co to znaczy.
Teraz jednak czuję, jak Delly zaciska mocniej rękę. Słyszę jak gwałtownie
wciąga powietrze, a potem dobiega mnie dźwięk jej głosu. Pierwszy raz dzisiaj
słyszę go naprawdę.
-Ross?- pyta.
widziałam ten film :)
OdpowiedzUsuńbył piękny...
a co do Twojego OS'a :)
ładnie to napisałaś :3
zrobiłaś to wyjątkowo umiejętnie ^^
jest tylko jeden problem...
chwilami mówią tam o Rossie "ona" :)
ale to tylko techniczny błąd ;)
bardzo mis się podobało :3
pozdrawiam <5
3 raz piszę odpowiedź.
Usuńfuck u blogger ;_;
'If I stay' <3 śliczny był, więc postanowiłam wykreować coś podobnego ^^
serio? :o muszę to natychmiast poprawić :D
dziękuję za komentarz <3
i Ci się udało :3
Usuńjest równie piękny co film^^
a to było ciężkie zadanie :D
nie masz za co dziękować <5
Superowy i długi one shot super.
OdpowiedzUsuńWesołych świąt i weny na kolejny rozdział :)
bardzo dziękuję ^^ również życzę wesołych świąt :)
UsuńKtoś tu ma niezłe humorki, no ale cóż był rozbity, a tak w ogóle szkoda mi R i M.
OdpowiedzUsuńCzekam na rozdział :))
To jest naprawdę świetne! *.* W niektórych momentach płakałam. Co tu jeszcze pisać... Jako, że idą Święta, życzę Ci wesołych, radosnych świąt oraz mnóstwo weny przy pisaniu rozdziałów. :D Pozdrawiam:*??Iza:3
OdpowiedzUsuń//Iza :3 *
Usuń